
Recenzja The Electric State — film akcji i przygody braci Russo

The Electric State — nowa produkcja Netflixa, wyreżyserowana przez znanych braci Russo. Samo wydarzenie jest intrygujące, ponieważ po pracy nad Avengers: Endgame, para nie wydała żadnych wybitnych filmów. Przed premierą wiedzieliśmy prawie nic o nadchodzącym filmie, więc oglądaliśmy projekt od podstaw, bez wrażeń uformowanych przez zwiastuny, przecieki i posty promocyjne. Co więcej, serwis streamingowy konsekwentnie dostarcza filmy fabularne wypełnione agendami, ale pozbawione głębi i porywających fabuł. To znacznie obniżyło oczekiwania. Jaki był wynik i czy warto poświęcić czas na The Electric State — więcej szczegółów poniżej.
Na początku, jak zwykle, trochę ekspozycji. Film oparty jest na powieści graficznej autorstwa Simona Stålenhaga — szwedzkiego artysty, muzyka i projektanta. Jest oczywiste, że przy wszystkich swoich licznych talentach, Stålenhag jest z pewnością niepisarzem, jednak to nie powstrzymało go przed napisaniem tej właśnie powieści graficznej.
W rzeczywistości, takie podejście jest konsekwencją istotnego problemu, który od dawna istnieje między autorami komiksów a artystami. Autor opowieści może być genialnym narratorem, ale nigdy nie zaprezentuje komiksu ani powieści graficznej światu, chyba że przekona artystę do pracy nad tym. Co więcej, musiałby negocjować z artystą, płacić pieniądze zanim zobaczy rezultaty i wyjaśniać, dlaczego to, co zrobił artysta, nie zgadza się z wizją autora i dlaczego musi być przerobione.
Oczywiście, w wyniku takiej pracy, niektórzy niedoceniani geniusze pędzla mogą porzucić projekt w połowie drogi. Po czym ci artyści stają się przekonani, że pisarze są bezużyteczni i że znacznie łatwiej jest tworzyć komiksy samodzielnie, rysując swoje własne historie bez odpowiadania nikomu. Pewnie już rozumiesz, dokąd zmierzamy z tym. Stålenhag jest wspaniałym artystą, który od dawna specjalizuje się w unikalnej gałęzi postapokalipsy, ale całkowicie nieudolnym pisarzem, popełniającym wiele błędów typowych dla początkujących.
Na przykład, nie rozwija głównych postaci, nawet nie rysując ich zbliżeń. Niektóre strony nie mają w ogóle tekstu, brakuje wyjaśnień dla licznych terminów, pojęć czy warunków, a także nie ma wyjaśnienia świata. Książka „The Electric State” jest nieporęcznym, ale wciąż wysokiej jakości albumem artystycznym z aspiracjami do jakiegoś rodzaju wypowiedzi autorskiej, którą niektórzy recenzenci, oczywiście, znaleźli, chociaż mało prawdopodobne, aby tam była.
Znając te wszystkie niuanse, na film patrzysz zupełnie inaczej. Profesjonalni scenarzyści Christopher Markus i Stephen McFeely wykonali ogromną pracę, przekształcając zbiór sztuki w spójną, choć bardzo prostą historię. Przyznajemy im za to uznanie. Ważne jest, aby o tym pamiętać, kontynuując dyskusję o nowej produkcji.
What do you think of the post-apocalyptic setting in the book The Electric State?
Jest wczesne lata 90. XX wieku. Ludzkość obrała ścieżkę rozwoju różną od rzeczywistej historii i zagłębiła się w robotykę. Nie wyjaśnią, jak to się stało; po prostu akceptujemy to jako fakt. Nowe automaty szybko stały się integralną częścią absolutnie wszystkich procesów życiowych. Co więcej, rozwój nie zatrzymał się; przyspieszył. Wkrótce roboty stały się na tyle zaawansowane, że zaczęły postrzegać siebie jako jednostki i zaczęły walczyć o prawa obywatelskie.
Wynikiem takiego skoku ewolucyjnego była wojna, w której ludzie zdecydowanie przegrywali. To trwało, aż genialny wynalazca, Ethan Skate, stworzył neurokastory — urządzenia przypominające znane nam zestawy VR. W jakiś sposób dzieliły one świadomość człowieka na dwa strumienie. Pierwszy czerpał przyjemności wirtualne, podczas gdy drugi mógł kontrolować żelazny skafander, wykonując zadania bojowe i rozwiązując problemy domowe.
Pomyśl o koncepcji podzielonej świadomości. Jak to działa? Jak można to pokazać na ekranie? Chodzi o to, że książka nie ma wizualizacji. Tak, ludzie masowo podłączeni do wirtualnych zestawów, wyglądający jak zombie, są koncepcyjni i dobrze wyglądają w sztuce. Jednak szczegóły tego, co dokładnie widzą wszyscy użytkownicy neurokasterów w danym momencie, nie są podane.
Twórcy filmu musieli improwizować, więc mimo twierdzenia o podzielonej świadomości, najczęściej pokazuje się ten sam możliwy scenariusz użycia zestawów — kontrolowanie żelaznych skafandrów. Wcześniej używane w wojnie, teraz są wykorzystywane do potrzeb domowych. To ogólnie wydaje się logiczne i nie budzi wątpliwości, aż do momentu, gdy scena pokazuje mężczyznę, który jednocześnie relaksuje się na kanapie i krzyczy na swoją adoptowaną córkę. Gdy „wewnętrzny świat” zestawów jest pokazany, widzimy niemal pełną wizualizację Matrixa z filmu sióstr Wachowskich o tej samej nazwie. Całkiem mieszanka.
Tak czy inaczej, wojna się kończy, a wszystkie roboty, prowadzone przez swojego ideologicznego przywódcę pana Orzeszka (nie śmiej się, to poważna postać), są wysyłane do strefy wykluczenia.
Równolegle rozwija się historia głównej bohaterki, Michelle. Gra ją Millie Bobby Brown Bongiovi. Dziewczyna była zwykłą nastolatką, aż jej rodzice i brat zginęli w wypadku samochodowym. Od tego momentu Michelle nagle zamienia się w alt-girl, trafia do rodziny zastępczej i nienawidzi wszystkich.
Zgodnie z fabułą, dziewczyna przeżyła powstanie maszyn, ale niewiele to wpłynęło na nią lub jej życie. Nie oczekuj żadnego PTSD, tylko traumy po stracie, i to nie po rodzicach, ale tylko po bracie. Należy powiedzieć, że Millie wciąż całkiem dobrze radzi sobie z rolami dziewiątoklasistek, ale jej unikalne podejście do makijażu, które dodaje około 5-10 lat, sprawia, że postać wygląda znacznie starzej. W przypadku, gdy nie wiedziałeś, Bobby Brown była bardzo zaniepokojona tym, że jest zbyt młoda na sukces swojej postaci Eleven w „Stranger Things”. Nie mogła nosić sukienki z dekoltem ani brać udziału w seksownych sesjach zdjęciowych. W pośpiechu dziewczyna znalazła stylistów, którzy postarzyli aktorkę na wszelkie możliwe sposoby, aby ludzie nie czuli się niezręcznie, przyprowadzając dziecko na wszystkie wydarzenia towarzyskie.
Najwyraźniej nawyk pozostał, a ostatnio w internecie pojawiła się nowa fala dyskusji na temat wyglądu Millie. Dziewczyna, która zresztą jest już mężatką, musiała nawet zabrać głos, mówiąc, że dorasta i ludzie powinni to zaakceptować. Jednak aktorka jest trochę nieszczera, ponieważ jeśli spojrzeć na jej media społecznościowe, widać, że bez makijażu i profesjonalnego retuszu wciąż wygląda znacznie młodziej, niż chce się wydawać.
W każdym razie, po wojnie w filmie, Stany Zjednoczone są prawie nieodróżnialne od rzeczywistych, chociaż książka zawiera wiele scen powszechnej dewastacji i pustki. Co więcej, twórcy filmu nie zwracają uwagi na sceny przedstawiające codzienne życie. Jak działa gospodarka, jeśli wszyscy są uzależnieni od wirtualnej rzeczywistości? Czy płacą pensje, jeśli idziesz do pracy w zbroi, a jakie rodzaje pracy istnieją — to wszystko byłoby interesujące do odkrycia, ale niestety. Tymczasem oryginalny świat został przedstawiony przez artystę jako wzorowa cyberpunkowa apokalipsa, która w filmie jest całkowicie nieobecna.
Pewnego dnia do domu Michelle przychodzi robot, wyglądający dokładnie jak ulubiona postać z kreskówki jej brata Chrisa — mały Cosmo. Przy okazji, jak on w ogóle ją znalazł? Android nie mówi poprawnie, ale stara się jak najlepiej wyjaśnić, że Chris tak naprawdę żyje i że trzeba go znaleźć w strefie wykluczenia — siedlisku robotów. Michelle szybko w to wierzy i nagle opuszcza swojego ojczyma zastępczego, nie wiedząc dokąd.
Jednak główni bohaterowie na tym się nie kończą. Michelle dołącza były żołnierz, teraz przemytnik o imieniu Keats (grany przez Chrisa Pratta), który jest zaangażowany w niejasne schematy z robotem o imieniu Herman. Chris Pratt to dobry aktor, który świetnie sprawdza się w rolach komediowych, ale problem polega na tym, że jego Star-Lord z Strażników Galaktyki okazał się tak fajny i wszechstronny, że wszystkie jego przyszłe postacie przypominają go. A Keats to dosłownie Star-Lord, a droid Herman to jego Rocket.
Fabuła rozwija się szybko, więc wkrótce staje się jasne, że jakiś wysokiej rangi oficer wojskowy ściga dziewczynę. Oto kolejny problem, ponieważ motywacje robota zabójcy, znanego jako Rzeźnik (na szczęście nie z Blaviken), są zasadniczo nieistniejące. Mała scena, w której ojciec zastępczy Michelle próbuje zadzwonić na policję, nie jest odpowiedzią. Czy naprawdę wysyłają weteranów do każdego wezwania? Tylko w połowie filmu Skate kontaktuje się z Rzeźnikiem i prosi go o schwycenie Cosmo. W oryginalnym źródle ktoś również ścigał tę parę, ale, jak wiele innych rzeczy, bez wyraźnych wyjaśnień „dlaczego”. Cała historia Rzeźnika wydaje się być zbędna.
Główną zaletą filmu można uznać same roboty. Bracia Russo zwrócili szczególną uwagę na grafikę, więc androidy są kreatywnie zaprojektowane, wszystkie bardzo różne i, co najważniejsze, żywe. Bardzo przyzwoity poziom, którego nie widziano w kinie od dłuższego czasu. Szczególnie spodobał nam się robot fryzjer, który desperacko przeszukuje strefę wykluczenia w poszukiwaniu kogoś, komu mógłby zrobić fryzurę.
Jednocześnie sama akcja jest standardowa. Sceny walki nie wykraczają poza „pew-pew”, więc raczej nie zrobią wrażenia. Mogłoby to być męczące, gdyby w filmie było wiele takich scen, ale na szczęście więcej uwagi poświęcono interakcji i dialogowi. Interesująco jest śledzić postacie, a prosta, ale naturalna motywacja nie budzi wielu pytań. Historia kończy się dokładnie tam, gdzie powinna, bez nużącego rozciągania czasu trwania.
***
Na koniec, The Electric State stał się zwykłym filmem na wieczór. Średnia ocena 6 punktów na różnych agregatorach to potwierdza. Szczerze mówiąc, jest powód do niepokoju, ponieważ bracia reżyserzy stoją przed ogromnym zadaniem ożywienia Marvel Cinematic Universe, ale nie jest pewne, czy im się to uda. Niemniej jednak film okazał się solidny i zdolny do zapewnienia rozrywki. Szczególnie biorąc pod uwagę, jak ciężko pracowali scenarzyści. Nie najgorsza inwestycja ze strony Netflixa.
Have you had a chance to watch The Electric State?