
Recenzja czwartego sezonu antologii Miłość, Śmierć i Roboty — Nie potrzebujemy więcej tego.

Love, Death & Robots to wyjątkowy program. W wielu aspektach jest to unikalny projekt, który kiedyś połączył artystów i pisarzy, aby stworzyć coś niezwykłego. Każdy krótki odcinek to samodzielny kawałek z własnym stylem wizualnym i przesłaniem. Pierwszy sezon zadebiutował w 2019 roku i natychmiast stał się wydarzeniem. Od tego czasu minęło dużo czasu, a teraz w 2025 roku widzimy premierę czwartego sezonu — który okazał się… czymś zupełnie innym. Co się stało z jednym z najważniejszych projektów Netflixa i kto jest winny? Dowiedzmy się.
Odcinek 1 — Nie możemy przestać
Otwierający odcinek to w zasadzie teledysk znanej grupy Red Hot Chili Peppers. A raczej koncert, w którym zarówno wykonawcy, jak i publiczność są marionetkami. Wszyscy radośnie tańczą do piosenki Nie możemy przestać i… to wszystko. Nie ma żadnej moralności ani głębszej idei. Po prostu marionetki, po prostu grają, śpiewają i tańczą. Animowanie modeli komputerowych w ten sposób z pewnością nie jest łatwym zadaniem. Ale wątpliwe, aby fani antologii o nazwie Love, Death & Robots spodziewali się tego.
Co czyni to jeszcze smutniejszym, to fakt, że reżyserem jest David Fincher — tak, ten David Fincher (David Andrew Leo Fincher), który dał nam Se7en, Fight Club, Zodiac i inne ponure arcydzieła, które stały się nowoczesnymi klasykami. Trudno sobie wyobrazić bardziej zmarnowane wykorzystanie tak utalentowanej osoby. A Fincher jest również producentem wykonawczym programu, co oznacza, że powinien dokładnie wiedzieć, czego widzowie oczekują od nowego sezonu. Niestety, ten dziwny początek podsumowuje ton całego sezonu — wkrótce zobaczysz, co mamy na myśli.
Odcinek 2 — Bliskie spotkania miniaturowego rodzaju
Tutaj jesteśmy świadkami pierwszego kontaktu ludzkości z obcymi. Zaskoczeniem jest izometryczna perspektywa, która sprawia, że wszystko wygląda jak zabawki i jest małe. Oczywiście, spotkanie nie przebiega zgodnie z planem — niezdarni policjanci odcinają dość wyraźny obcy przydatek, co wywołuje wojnę na pełną skalę.
Odcinek zawiera każdy kliszowy motyw związany z inwazją obcych, jaki można sobie wyobrazić — trójnogi z Wojny światów, analne sondy, latające talerze. Humor odpowiada temu tonowi. Odcinek kończy się myślą, że to ludzie są winni swoim problemom. Wystarczająco przyzwoite przesłanie, ale jest zakopane pod górą żartów, co utrudnia prawdziwe połączenie z nim.
Do you think the anthology format has outlived its usefulness?
Odcinek 3 — Pająk Róża
Można powiedzieć, że to jeden z nielicznych odcinków, które naprawdę należą do tej antologii. Osadzony w kosmicznym uniwersum, cybernetyczna kobieta szuka zemsty na obcej rasie, która zabiła jej męża. Mieszka na stacji kosmicznej z wieloma kablami podłączonymi do robotów przypominających pająki — stąd analogia do pająka. Życie Róży jest pełne traumy, w tym psychologicznych blizn. One day, she finds an alien creature — niezwykle urocze, ale pochłania DNA wszystkiego, co zjada. Z czasem przywiązuje się do tego klonowego stwora przypominającego Stitcha, ale dobre czasy nie trwają długo. Obcy, który zabił jej męża, atakuje jej dom. Pokonuje go, ale zostaje odcięta od wsparcia życiowego. Na koniec Rose poświęca się, karmiąc pozostałe kawałki swojego ciała stworzeniu, aby mogło przetrwać do czasu przybycia pomocy.
Może się wydawać, że to idealny kawałek sci-fi, a krótki czas trwania rzeczywiście buduje dramatyczną narrację. To częściowo prawda. Ale wszystko rozpada się podczas moralnych refleksji Rose. Jej mąż wygląda jak fantazyjna wersja Kena. Wszystkie retrospekcje są nieznośnie waniliowe i idealne, przez co emocje wydają się fałszywe. Mimo to, sama Rose jest świetną postacią. Wygląda i zachowuje się dokładnie tak, jakby to zrobiła astronautka w takich okolicznościach — nie ma tu żadnych zastrzeżeń. Ogólnie jakość wciąż jest niska, ale to najlepsze, co projekt ma do zaoferowania w tej chwili, więc weźmiemy to, co możemy dostać.
Odcinek 4 — 400 Chłopców
Całkowicie bezsensowny bałagan przyzwoitych wizualizacji i sen psa zamiast scenariusza. Schematyczna postapokalipsa w schematycznym uniwersum, które w pewnym stopniu przypomina nasze. Władza w danym mieście jest podzielona między gangi przestępcze, które zachowują się dokładnie tak, jak można się spodziewać po przestępcach. Krucha równowaga zostaje zniszczona, gdy pojawia się nowy gang — przepraszamy — gigantyczne dzieci, które potrafią zlikwidować 20 osób jednym ruchem.
Gang jednoczy się w armię i wyrusza na swoją ostatnią bitwę, używając, nagle, energii ze swoich głów jako ostatecznej broni. I to wszystko.
Możesz zapytać: co do diabła to jest? Nie mamy pojęcia. Jaki to rodzaj postapokalipsy, dlaczego ich głowy strzelają błyskawicami i skąd wzięły się te gigantyczne, wściekłe dzieci? Nie dostaniesz żadnych odpowiedzi. Mimo to, wizualizacje w tym odcinku są świetne. Nawet jeśli nie jesteś artystą, łatwo docenisz, jak pracochłonna była ta praca. Styl w pewnym stopniu przypomina oryginalne komiksy Hellboya, gdzie postacie są kanciaste, a cienie czasami zakrywają części ich twarzy, pełniąc kluczowe elementy kompozycji obok kolorowych detali.
Odcinek 5 — Inna Duża Rzecz
Uroczy odcinek o kocie. Nie spodziewalibyśmy się niczego mniej. Historia opowiada o domowym kocie, który w tajemnicy marzy o dominacji nad światem. Gdy jego obrzydliwi dwunożni właściciele kupują robota asystenta, kot szybko tworzy sojusz i nawet przekonuje maszynę na swoją stronę. Tak zaczyna się wielkie powstanie kotów. Nie ma wiele więcej do dodania. To humorystyczny szkic, który nie tylko jest dobrze zrobiony, ale także opowiada przyzwoitą historię. Chcielibyśmy zobaczyć, co się wydarzy dalej.
Seria zawsze zawierała podobne odcinki, w tym te z kotami, więc oczekiwano ich powrotu w sezonie 4. Jedynym pytaniem jest: kiedy te rodzaje odcinków stały się najlepszą częścią całego show?
Odcinek 6 — Golgota
Można by powiedzieć, że po gangsterach kontra dzieci nie ma już dokąd iść. A my odpowiedzielibyśmy: otchłań tej przepaści jest bezdenna. Odcinek szósty jest jedynym, w którym występują aktorzy na żywo. Pomimo przyzwoitej obsady i kilku rozpoznawalnych twarzy, aktorzy nie mają z czym pracować. Szczególnie rozczarowująca jest postać główna — ksiądz grany przez znanego komika Rhysa Darby'ego. Mężczyzna jest mistrzem ironii i potrafi poradzić sobie z szerokim zakresem tonów, ale tutaj po prostu nie dostaje szansy na pokazanie swoich talentów.
Fabuła jest prosta: pewnego dnia ksiądz jest świadkiem, jak martwy delfin cudownie wraca do życia. Natychmiast potem pojawia się horda religijnych kosmicznych ośmiornic, które wierzą, że w tym wydarzeniu znalazły swojego boga. Obcy ambasador chce porozmawiać z księdzem o tym, co widział, ale podczas rozmowy sam delfin pojawia się i mówi ośmiornicy, jak ludzie uciskają życie morskie. To natychmiast wywołuje wojnę. Koniec.
Przy okazji, odcinek został wyreżyserowany przez drugiego głównego wizjonera show — Tima Millera. Mężczyzna wie, jak tworzyć inteligentne i oryginalne historie, ale ostatnio coraz częściej produkuje bzdury — wystarczy przypomnieć sobie Secret Level. Ale do tego wrócimy w finale.
Odcinek 7 — Krzyk Tyranozaura
Pretensjonalny odcinek z ultra-realistyczną wizualizacją przypominającą Spider Rose. Aby uczcić ślub dwóch wpływowych rodzin, w kosmicznym Koloseum odbywa się konkurs w stylu Igrzysk Śmierci. Kilku gladiatorów bierze udział w śmiertelnym wyścigu dinozaurów, próbując dotrzeć do linii mety, eliminując swoich rywali po drodze. Oczywiście, jak każda dystopia dla maluchów wymaga, publiczność składa się z bogatych, zarozumiałych elit, podczas gdy gladiatorzy są ich całkowitymi przeciwieństwami.
Podążając za nowoczesnymi trendami dosłownie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety rywalizują równo w wyścigu — bo są równie silni, oczywiście. Azjatycka bohaterka dzieli silną siostrzaną więź z jedną z innych uczestniczek wyścigu, ale to nie powstrzymuje ich przed ostatecznym starciem. Porównanie do Igrzysk Śmierci nie jest przypadkowe, chociaż prawdopodobnie jest słabe. Praca Suzanne Collins stworzyła dość solidny świat, a z biegiem czasu jej dystopia zaczęła nawet wydawać się niepokojąco realistyczna. Tutaj operujemy na poziomie głębokości porównywalnym z Divergent, co może zaimponować widzom poniżej dwunastego roku życia w najlepszym przypadku. Samo nagromadzenie klisz i nowoczesnych stereotypów jest również dość irytujące. To nie tylko wyświechtane — to praktycznie faux pas w tym momencie.
Wielki finał? A tyranozaur się pojawia, którego wojownicza kobieta naturalnie oswaja, nawiązuje z nim więź (niestety, nie przez warkocz) i wjeżdża z nim na trybunę nowożeńców. Poza stłumionym "meh", ten odcinek nie wywołuje wiele emocji. Nawet styl artystyczny, który przyznaję, jest dość uderzający, nie ratuje go. Dzisiejsza publiczność jest przyzwyczajona do tego poziomu wizualizacji—teraz chcielibyśmy zobaczyć jakieś dorosłe znaczenie, które by towarzyszyło.
Odcinek 8 — Jak Zeke znalazł religię
Kolejny odcinek, który zbliża się do bycia naprawdę dobrym. Przyzwoita fantastyczna opowieść z udziałem faszystów, rytuałów okultystycznych i samolotu pełnego odważnych żołnierzy. Misją zespołu jest zbombardowanie kościoła, w którym naziści przeprowadzają magiczne eksperymenty. Atak jest udany—tylko zbyt późno. Tajemniczy chupacabra wydostaje się z wraku i zaczyna rozrywać samolot na kawałki. Nic nie może go powstrzymać… oprócz krzyża, chociaż żołnierze potrzebują sporo czasu, aby to zrozumieć.
Akcja powietrzna jest kreatywna, tempo jest napięte, a potwór groteskowy w najlepszy sposób. Poza tym, jest tu rzeczywista moralność—i nie jest głupia. Jeden z członków załogi, Zeke, jest ateistą, który zaczyna na nowo przemyśleć swoje przekonania po przetrwaniu spotkania. Nie, nie oczekuj głębokich filozoficznych objawień, ale przynajmniej jest to wciągające. Styl artystyczny inspirowany komiksami to kolejny miły akcent, który wzbogaca całość.
Odcinek 9 — Inteligentne urządzenia, głupi właściciele
Humorystyczny krótkometrażowy film, w którym inteligentne urządzenia narzekają na swoje życie. Wszystkie gadżety są głoszone przez znanych komików.
Mimo to, każde urządzenie jest naprawdę zabawne, a ich problemy są niesamowicie relatable. Szczególnie współczujesz gofrownicy w mieszkaniu kawalera gracza, która nie miała szansy działać nawet raz—chyba że, oczywiście, kobieta cudownie wejdzie do domu. Nawet sprawiło, że chciałem odkurzyć swoją z szafki. Wizualizacje są, jak zwykle, wykonane z dużą wprawą—i całkowicie różne od poprzednich odcinków.
Odcinek 10 — Bo może się skradać
Jeszcze jeden odcinek o kotach—tym razem twórcy użyli wielkich dział. To mogło być najlepsze w sezonie, gdyby nie chaotyczny bałagan, który jakoś znalazł się tam, gdzie powinien być scenariusz.
Szalony poeta mieszka w azylu z kotem. Pisze swoje magnum opus, ale oto twist—rymów szeptał mu sam Szatan. Kot nie aprobował, a diabeł próbował zawrzeć układ z kocim strażnikiem, kusząc go jedzeniem i przyjemnościami. Puszysty Winchester opiera się, zbiera radę swoich bezdomnych towarzyszy i okazuje się, że wszystkie koty są odwiecznymi wrogami piekła. Oczywiście, są dość zmotywowani, aby walczyć o duszę poety.
W tym momencie prawdopodobnie masz wiele pytań. Dlaczego diabeł chce wiersza? Dlaczego ten poeta? I dlaczego kusić kota zamiast po prostu zepsuć człowieka bezpośrednio? To tylko czubek piekielnej góry lodowej. Na końcu koty odpierają inwazję demonów, a koci bohater odblokowuje swoją supermoc — potrafi się tak dobrze skradać, że przechodzi przez ściany i staje się niewidzialny! Niszczy wiersz, a my dowiadujemy się, że Szatan miał nadzieję uwięzić duszę poety w nim, ponieważ była całkowicie wlana w dzieło. Dlaczego? Z powodu powodów.
Styl artystyczny jest interesujący — przypomina średniej klasy grę komputerową sprzed 10–15 lat. Nie jest super realistyczny, ale bardzo uroczy i artystyczny. I na tym kończy się czwarty sezon.
Werdykt
Pewnie już zgadłeś, jakie wrażenie na nas wywarł ten sezon. Czwarty sezon Love, Death & Robots to doskonały przykład tego, co się dzieje, gdy artyści rażąco przeceniają swoje talenty, wierząc, że mogą stworzyć wizualnie oszałamiające arcydzieło bez mocnego scenariusza. Wizualnie to wciąż uczta stylów i złożonych podejść artystycznych w rysunku i grafice komputerowej, ale brakuje najważniejszej części — powodu, by to oglądać.
W poprzednich sezonach pisarze i artyści pracowali w bliskiej synergii, a każdy odcinek wydawał się prawdziwym dziełem sztuki. Zawsze było coś do przemyślenia, coś do omówienia lub coś, co budziło podziw. W końcu była prawdziwa historia. Teraz wizualizacje przejmują prowadzenie — i wydaje się, że zostały wymyślone na długo przed jakimkolwiek wątkiem fabularnym. Wydaje się, że artyści zdecydowali, o czym powinna być historia, a potem z bólem próbowali wcisnąć w nią jakieś znaczenie.
To nie przypadek, że przypomnieliśmy sobie The Secret Level, również wyprodukowane przez ten sam zespół, w tym samego Tima Millera. W naszej recenzji tej antologii krótkometrażowych filmów inspirowanych grami powiedzieliśmy prawie to samo. Jest mnóstwo wizualnego przepychu, ale jeśli jest jakiekolwiek znaczenie poza najnowszymi hasłami narracyjnymi, to ledwo istnieje. Letnie przyjęcie The Secret Level najwyraźniej nic nie nauczyło twórców, więc Love, Death & Robots podążyło podobną ścieżką — niestety. Z dziesięciu odcinków ledwo zebraliśmy pięć, które są przynajmniej do obejrzenia. Ale żaden z nich nie jest oszałamiający ani naprawdę inspirujący. Są po prostu… „w porządku.”
Szczerze mówiąc, czekaliśmy na sezon 4 i mieliśmy nadzieję, że błędy The Secret Level zostaną naprawione. Zamiast tego dostaliśmy złocony pomnik ogromnego ego artystów wizualnych, którzy szczerze wierzą, że stworzenie krótkiego filmu w stylu teledysku lub scena, w której rolnik próbuje zaatakować krowę, a następnie zostaje porwany przez kosmitów do analnego badania, to dobry pomysł. Niestety, nasza wiara w Millera i Finchera, jeśli chodzi o takie antologie, dawno już się wyczerpała i nie widzimy powodu, by im odpuścić. Jest to szczególnie zniechęcające, gdy weźmie się pod uwagę, jak szybko rozwija się sztuczna inteligencja — wkrótce tego rodzaju wizualne eksperymenty nie będą już zaskakujące lub będą produkowane znacznie szybciej przy znacznie mniejszym wysiłku. Jednak nadal będzie to wymagało czasu — i ludzkiej wnikliwości — aby edytować i udoskonalać te pomysły AI w inteligentne, przekonujące scenariusze lub pełnoprawne opowieści, które trafiają prosto w serce.
***
Czwarty sezon Love, Death & Robots, niestety, wypada blado. Najbardziej przypomina pokaz fajerwerków kupiony za absurdalną cenę i odpalony na przyjęciu urodzinowym dzieci — efektowny, ładny, ale ostatecznie bezsensowny. Bystry dowcip i ostry humor wcześniejszych sezonów dawno zniknęły. Możemy polecić tylko pięć odcinków: Spider Rose, The Other Large Thing, How Zeke Got Religion, Smart Appliances, Stupid Owners oraz For He Can Creep. Te przynajmniej zachowują słaby smak tego, czym program kiedyś był — ale wyróżniają się tylko dlatego, że nie ma nic lepszego do wyboru. Reszta to zapomniana przeciętność, która nie pozostanie z tobą dłużej, niż zajmie dotarcie do finału.
Which episode did you like the most?