The second season The Sandman z Netflix przeszła przez wiele prób. Początkowo serwis streamingowy liczył na długotrwały program — zwłaszcza biorąc pod uwagę, że oryginalny komiks obejmuje dziesięć tomów. Jednak niespodziewane oskarżenia przeciwko Neilowi Gaimanowi — autorowi materiału źródłowego i jednocześnie producentowi wykonawczemu oraz scenarzyście projektu — o napaść seksualną wszystko zrujnowały. Netflix z pewnością nie jest firmą, która może przyjąć odważne stanowisko, by nie wyciągać pochopnych wniosków, więc poszedł ścieżką Disneya z Johnnym Deppem. Gaiman został szybko zwolniony, a drugi sezon o przygodach Morfeusza został przerobiony na sezon finałowy w samym środku produkcji. Mając to wszystko na uwadze, mieliśmy nadzieję, że przynajmniej nie będzie więcej problemów z agendą, a serwis streamingowy skupi swoje zasoby na dostarczeniu godnego zakończenia kultowej historii. Jeśli zamierzasz zakończyć opowieść o Panu Snów, powinno to być zrobione na odpowiednim poziomie i z wiernością oryginałowi, prawda? Prawda?
Sandman to uznana klasyka komiksów. Do dziś ta seria pozostaje punktem odniesienia dla wielu autorów i artystów — i słusznie. W czasach tworzenia Morfeusza Neil Gaiman był już doświadczonym pisarzem, więc podszedł do komiksu nie jak typowy scenarzysta. Efekt był wypełniony elementami, które często uważane są za fatalne dla komiksów, jednak to nie powstrzymało Sandmana przed zdobyciem miłości fanów. Ogromne bloki tekstu, abstrakcyjna grafika i niezwykle wolne, ciężkie opowiadanie z częstymi skokami w czasie i przestrzeni — wszystko to sprawiło, że projekt był bardzo ryzykowny. Co więcej, Sandman stał się częścią uniwersum DC, co oznaczało włączenie znanych postaci — chociaż Batman i Superman oczywiście nie pasowali do tej historii.
Gaimanowi udało się, jeśli nie wszystko, to przynajmniej wiele. Używając pozornie trywialnej koncepcji Nieskończonych istot, które kontrolują fundamentalne siły wszechświata — takie jak sny, życie, śmierć czy przeznaczenie — pisarz zbadał, jak mogłoby wyglądać codzienne istnienie takich postaci. W centrum był Morfeusz, Pan Snów — co pasuje, ponieważ dla Gaimana był on bogiem opowieści i wyobraźni.
Would you like a separate series about the other Endless, but without Morpheus?
Przejdź do ankietyPierwsza książka opowiadała o tym, jak z powodu błędu, kultystów przywołało nie Śmierć, lecz Morfeusza, uwięziając Nieskończonych w szklanej kuli przez dziesięciolecia. Bez Pana, sny wymknęły się spod kontroli: ludzie przestali spać lub, przeciwnie, nie mogli się obudzić, koszmary zbuntowały się, a Morfeusz stracił swoje trzy najważniejsze artefakty — swój worek z piaskiem, hełm i rubin. Pierwszy sezon był całkowicie poświęcony tym wydarzeniom, pokazując w niespiesznym tempie, jak Sen w końcu uwalnia się, a następnie powoli i metodycznie przywraca swoje panowanie.
Niektóre sceny zostały odtworzone niemal klatka po klatce, co natychmiast uczyniło projekt jednym z najważniejszych programów współczesnej ery. Jednak wielu przypadkowych widzów — a niestety także krytyków — nie doceniło tego pomysłu. Jak już zauważyliśmy, Sandman nigdy nie był o akcji czy superbohaterach w tradycyjnym sensie. To bardziej rozległa filozoficzna alegoria, często rozciągająca się na wiele stron refleksji i czasami całkowicie pozbawiona spektakularnej akcji. Niestety, dzisiejsza publiczność, wychowana na Marvelu, nie bardzo to lubi.
Aby przynajmniej uzasadnić fakt, że komiksy były częścią większego uniwersum, w pewnym momencie Gaiman wprowadził Johna Constantine'a jako towarzysza Morfeusza. Nigdy nie miał on tworzyć pełnoprawnego duetu, ale Constantine stał się ważną postacią, gdy wydarzenia przeniosły się do świata ludzi. Oczywiście Netflix nie mógł pozwolić, aby dwie centralne postacie pierwszego sezonu były heteroseksualnymi białymi mężczyznami, nawet jeśli to było kanonem. Zamiast Johna Constantine'a stworzyli więc Johannę Constantine — bardzo leniwą wersję znanego egzorcyzmu, pozbawioną całego jego uroku i cech definiujących. Niestety, problemy adaptacji na tym się nie skończyły.
Pierwsza książka — a przez to pierwszy sezon — przedstawiała świat Gaimana tylko w szerokich zarysach. Trudno było nazwać ten rodzaj wprowadzenia właściwym początkiem. Morfeusz był ledwo ujawniony, działając zamiast tego w serii niekorzystnych okoliczności, nieustannie karząc tych, którzy mieli udział w jego uwięzieniu. Nikt nie opisał, jaki był przed tym wszystkim. Problem ten stopniowo rozwiązano w późniejszych tomach, ponieważ autor wolał ujawniać wewnętrzny świat protagonisty poprzez mikro-scenki, w których podejmował decyzje — zamiast bezpośrednich opisów (choć takich też było kilka).
Ale ponieważ Netflix dążył do wiernej adaptacji klatka po klatce, odpalenie Gaimana miało katastrofalne skutki dla programu. Przed drugim sezonem — który nagle zamienił się w finał w trakcie produkcji — serial stanął przed niemal niemożliwym zadaniem. Tempo, dostosowane do materiału źródłowego, nie pasowało do nagłego opadnięcia kurtyny. Musieli pominąć około 5–7 tomów i okaleczyć resztę. Innymi słowy, długi i starannie przemyślany rozwój każdej postaci musiał zostać wyrzucony do kosza, zastąpiony przejażdżką rollercoasterem ledwo zmieściwszy się w dwunastu odcinkach po godzinie. Ostateczny wynik okazał się, delikatnie mówiąc, kontrowersyjny. Przyspieszenie wszystkiego, wprowadzenie całej masy kartonowych nowych postaci oraz chaotyczna, zamotana fabuła — to tym stała się kontynuacja The Sandman.
Gdyby Netflix miał odrobinę więcej odwagi, serwis nie porzuciłby potencjalnie udanego pomysłu z powodu bezpodstawnych oskarżeń, które wciąż nie zostały udowodnione. Absolutnie nic nie powstrzymywało firmy przed kontynuowaniem produkcji w tym samym tempie i rytmie, nawet bez bezpośredniego zaangażowania autora. I chociaż showrunner Allan Heinberg wciąż wszędzie twierdzi, że decyzja producentów nie miała nic wspólnego ze skandalem, nie wierzymy w to. Pierwszy sezon jasno pokazuje, jaką wizję wybrali twórcy dla tego show. Miał to być jeden z najlepszych adaptacji w historii, z każdym sezonem reprezentującym osobny tom oryginału — a nie „kreatywną reinterpretację” czy inne takie eksperymenty.
Co więc reprezentuje drugi sezon? Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest brak ciągłej fabuły w otwierających odcinkach. A przynajmniej tak to wygląda. Narracja wyraźnie dzieli wydarzenia, przechodząc z jednego tematu do drugiego po trzech odcinkach. Najbliższym porównaniem byłaby antologia. Ogólnie rzecz biorąc, ma to sens, ponieważ różne tomy komiksów koncentrowały się na osobnych wątkach. Nie wszystkie z nich w znaczący sposób rozwijały świat. Czasami Gaiman skupiał się na rozwijaniu szczegółów. Ale to, co w oryginale mogłoby zająć cały tom, jest upchnięte w kilka godzin czasu ekranowego — lub nawet kilka linijek dialogu — w serialu. To kluczowa różnica, która psuje doświadczenie. Widz nie ma czasu, aby poczuć momenty lub po prostu żyć obok postaci. Gdy tylko przyzwyczaisz się do jednego zestawu postaci, na scenę wkraczają nowe.
W drugiej połowie sezonu sytuacja się poprawia i okazuje się, że wszystko nie było tak przypadkowe, a każda przedstawiona historia jest ważna — ale nie w równym stopniu. Na przykład, uratowanie przez Morfeusza jego byłej kochanki z Piekła nie ma rzeczywistego znaczenia dla szerszego obrazu i istnieje tylko po to, aby wprowadzić widownię do Lokiego. Asgardzki oszust jednak pojawia się tylko na kilka sekund, zanim zniknie aż do finału. Tymczasem kochanka Snu po prostu odchodzi i nigdy więcej nie jest zaangażowana.
Bez zgłębiania wewnętrznych myśli postaci i ich samych, główna historia wydaje się skrócona i niekompletna. To show inspirowane komiksami, ale w żadnym wypadku godna adaptacja. W każdej scenie i kadrze widz poczuje pośpiech i nagłość.
Taki chaos to znak rozpoznawczy drugiego sezonu. Historia po prostu nie ma czasu, aby zwolnić lub się rozwinąć. Jedyną postacią, którą Sandman udaje się rozwinąć, jest sam Sen — i to tylko dlatego, że miał czas w pierwszym sezonie i pojawia się w większości kluczowych scen w drugim sezonie. Wszyscy inni — w tym długo oczekiwana rodzina Morfeusza, wróżki (jedna z nich nawet staje się częścią dworu Snu), Johanna (niech niebo nas broni) Constantine, bogowie Asgardu, demony piekła i niezliczone inne istoty — są niczym więcej jak funkcjami. Nie są osobowościami, nie są prawdziwymi postaciami. To tylko zbiory użytecznej wiedzy lub umiejętności dla fabuły.
Katastrofalny charakter sytuacji najlepiej odczuwany jest przy już wspomnianej wróżce. Jest byłym generałem królowej swojego królestwa — Titanii. Inteligentna, dowcipna i dokładnie tego rodzaju silna, niezależna i zapadająca w pamięć kobieta, która zazwyczaj jest postrzegana jako udany przykład potężnej postaci kobiecej. Królowa traktuje ją źle i ofiarowuje Morfeuszowi jako prezent. Powody takiego zachowania nigdy nie są naprawdę ujawnione, a wszystkie wyjaśnienia są na poziomie przedszkolnego przedstawienia. Co się dzieje dalej? Wróżka znika na większość sezonu, pojawiając się ponownie tylko w finale w kilku scenach. Nie wzbudza żadnej empatii, chociaż wyraźnie miała to robić. Sugerowane są wewnętrzne konflikty, uczucia do Snu i sprzeczne emocje wobec Titanii, ale żaden z tych wątków nie jest nigdy zgłębiany. Postać ma tylko najskromniejsze zarysy osobowości, a scenariusz nigdy nie wychodzi poza szerokie pociągnięcia.
Drugim przykładem jest dziewczyna zmieniająca kształty, która istnieje w opowieści tylko z jednego powodu — aby opowiedzieć historię swojej tragedii i wewnętrznej siły, ponieważ kiedyś była mężczyzną. Jednak oczywiste jest, że aktorka nie ma nic wspólnego z żadnym z tych problemów i jest tak kobieca, jak to tylko możliwe. Żaden prawdziwy transseksualista nie wyglądałby w ten sposób. Nie tylko wprowadza to widownię w błąd co do wyglądu takich osób, ale także przypomina nam jeszcze raz, że — w przeciwieństwie do większości innych studiów za granicą — Netflix wciąż promuje swoją agendę, zapominając, że to nie ci ludzie przynoszą oglądalność. A co to wnosi do ogólnej fabuły, poza zmarnowanym czasem ekranowym? Nic.
Agenda zasługuje na osobną dyskusję, ponieważ jest jednym z najpoważniejszych globalnych problemów tego serialu. Każda pojedyncza męska postać na ekranie, z wyjątkiem Morfeusza, jest albo złoczyńcą, miłym gejem, słabeuszem potrzebującym mądrej kobiecej opieki, albo osobą kolorową. Praktycznie każda możliwa rola białego mężczyzny, która mogłaby być wymieniona — została wymieniona. Niezależnie od tego, jak bardzo serial jest pocięty lub jak bardzo stara się wcisnąć ogromne ilości wiedzy i fabuły w 12 odcinkach, postacie nieustannie znajdują czas, aby rozmawiać o swoich preferencjach seksualnych. I często dzieje się to w nieodpowiednich momentach, jakby wpleciono to na ostatnią chwilę najcieńszą nitką. Nie trzeba wiele wysiłku, aby dostrzec, jak sztucznie wyglądają te wyznania i dialogi.
Nie rozumiemy szczerze, na czym polega problem. Kanon już poświęcił dużo uwagi temu tematowi. Pragnienie — bezpłciowe rodzeństwo Snu — dosłownie ucieleśniało non-binarną tożsamość i pożądanie. Ale taka bezpośrednia odniesienie nie wystarczyło twórcom, więc teraz każdy odcinek ma coś w tym stylu. I nie wspominając o Lucyferze, który nagle stał się kobietą — żart, który trwa od pierwszego sezonu. Trudno sobie wyobrazić, ile czasu ekranowego można by zaoszczędzić, gdyby pisarze usunęli wszystkie te wzmianki o preferencjach seksualnych i zamiast tego skupili się na Morfeuszu i osobowościach postaci wokół niego.
Jeśli chodzi o fabułę ogólnie — nie jest źle, a przynajmniej w swojej istocie podąża za materiałem źródłowym. Ale oczywiście, znowu są wady. Na przykład, postacie uwielbiają robić długie dramatyczne pauzy między liniami, co jest szczerze męczące. Z pozytywnej strony, powód konfliktu Morfeusza z Furii jest przekazywany dość dokładnie, bez żadnych zastrzeżeń.
Niestety, w serialu zatytułowanym The Sandman, często jest bardzo mało samego Sandmana. Są odcinki, w których Sen pojawia się tylko na początku i na końcu, lub po prostu stoi w tle z jego zwykłą niezadowoloną miną. Tymczasem problemy drugorzędnych, przejściowych postaci — których imiona znikają z pamięci szybciej, niż są wprowadzane — są dokładnie badane, w tym ich romantyczne westchnienia i osobiste traumy. To frustrujące.
Ale za każdym razem, gdy twórcy pamiętają, że mają opowiadać historię Pana Snów, to wydaje się prawdziwym oddechem świeżego powietrza dla widowni. Wizualizacje są czasami oszałamiająco piękne, efekty specjalne są bogate, a ogólny design jest wspaniały. Ironią jest to, że serial ma wszystko, czego potrzebuje, aby być wspaniałym projektem — z wyjątkiem czasu.
Finał zasługuje na szczególne wspomnienie. Po zakończeniu wątku Morfeusza, twórcy, z jakiegoś powodu, postanowili zrobić specjalny odcinek o Śmierci. Nie ma to nic wspólnego z głównymi wydarzeniami, a Śmierć tutaj istnieje poza linią czasową serialu. Innymi słowy, w komiksach byłoby to uznawane za specjalny numer. Odcinek okazał się przyzwoity. Telewizyjna wersja Śmierci jest wspaniała, chociaż ona również stała się kolejną ofiarą „podpisowego stylu Netflixa”, z jej bladą skórą i punkowym wyglądem zamienionym na czekoladowe odcienie i czarny płaszcz.
Czy drugi sezon jest wart obejrzenia? Cóż, odpowiedź jest bardziej skomplikowana, niż może się wydawać. The Sandman wciąż jest jednym z najbardziej niezwykłych projektów naszych czasów. Ale Netflix wydaje się zrobić wszystko, co możliwe, aby zniszczyć jego potencjał. A jednak, potężny materiał źródłowy ratuje ogólne wrażenie. Jeśli możesz zignorować ton promowania agendy, ciągłe umniejszanie białych męskich postaci i inne takie „dziwactwa”, znajdziesz subtelną i dojrzałą historię o zmęczonym bogu, który refleksyjnie myśli o swoich przeszłych błędach i stara się ich nie powtarzać. Komiks jest wciąż łatwo dostępny i pod każdym względem przewyższa to, co ostatecznie wyprodukowała usługa streamingowa. Ale jeśli szukasz czegoś niekonwencjonalnego, The Sandman jest dokładnie tym, czego potrzebujesz.
How do you like the second season of The Sandman?
Przejdź do ankiety